Media o nas
The World's Best Classical Music Reviews
Jak sam przyznaje, polski kompozytor Krzysztof Penderecki „spędził dziesiątki lat na poszukiwaniu i odkrywaniu nowych dźwięków”. Nigdzie to bogactwo i różnorodność nie są bardziej widoczne niż na najnowszej płycie wydanej przez Dux w ramach specjalnej serii poświęconej Pendereckiemu – drugim z dwóch albumów, zawierających utwory chóralne kompozytora, w wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego. Nagrany repertuar rozciąga się od najwcześniejszego utworu chóralnego kompozytora, Psalmów Davida (1958), aż po Missę brevis (ukończoną w 2012 r.) – od brutalnej przemocy, podkreślanej przez perkusję, po neoklasyczną słodycz a capella, poprzez chorałową odświętność Jutrzni. Myślą przewodnią, która spaja tę ciągle ewoluującą i wymyślającą się na nowo muzykę, jest kościół katolicki i jego liturgia.
Zamówiona przez Archiwum Bachowskie w Lipsku z okazji 800. rocznicy wniesienia Kościoła Św. Tomasza, Missa brevis została napisana z myślą o szczególnie dźwięcznej barwie głosów dziecięcych. Ułożone polifonicznie głosy a capella nawiązują do Renesansu, nigdy jednak nie przechodząc w pastisz; ukazują istotę Mszy, cały czas zachowując jej duchowy wymiar. Doskonały w pierwszym albumie dzieł chóralnych Pendereckiego, Polski Chór Kameralny wypada tutaj nieco słabiej, ograniczając się do zaprezentowania czystego brzmienia przypominającego dziecięcy głos. Pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego, w szczególności wyższe głosy brzmią słabo i płasko, brakuje im pełni, koniecznej by zaprezentować bogactwo barw w Psalmach Dawida i wspaniałym Psalmie 129. Natomiast głosy męskie wprowadzają wyjątkowe ciepło i głębię do „Ashche i wo grob” z Jutrzni II, prezentując dźwięk zakorzeniony w partii basu.
Chociaż utwory chóralne Pendereckiego wydają się być mniej znane niż jego wielkie dzieła orkiestrowe, stanowią jednak rodzaj mikrokosmosu w tej niezwykle bogatej twórczości kompozytora. Niniejszy album to konieczne uzupełnienie dość szczupłego katalogu nagrań, i chociaż nieco żałuję, że śpiewacy nie zaprezentowali takiej elastyczności i siły głosu, jaką pokazał Holenderski Chór Kameralny w albumie z dziełami Pendereckiego z 2004 roku, to jednak jest to tylko niewielkie zastrzeżenie.
Tłumaczenie: Xymena Pietraszek
Recenzja płyty Marian Borkowski: Choral Works do pobrania w wersji oryginalnej:
10.10.2014 Gazeta Polska "Dyrygenci w piekiełku" Stanisław Bukowski
Recenzja Aleksandry Andrearczyk z IX edycji Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego MOZARTIANA organizowanego przez Polski Chór Kameralny w dniach 17-23 sierpnia 2014 roku. Ruch Muzyczny nr 9/2014.
Recenzja najnowszej Fryderykowej płyty : "Marian Borkowski - Choral Works" w miesięczniku "HI FI i muzyka" nr 5/2014:
28.05.2014 w Dzienniku Bałtyckim artykuł Artura Matysa pt. "Fryderyki i co dalej"? o zdobywcach tegorocznych nagród akademii Fonograficznej - Polskim Chórze Kameralnym i Akademii Muzycznej i Konstantym Andrzeju Kulce.
Recenzje prasy niemieckiej koncertu Polskiego Chóru Kameralnego w Kolonii (10.05.2014) w ramach Festiwalu Musica Sacra nova i Festiwalu Gaude Mater.
Rhein-Erft Rundschau 12.05.2014
Tłumaczenie artykułu na język polski:
Muzyka sakralna dzisiejszych czasów
Kompozytorzy uhonorowani podczas koncertu na zakończenie festiwalu "Musica sacra nova" w Brauweiler
Autor: HANNA STYRIE
PULHEIM. Można było się poczuć prawie jak w niebie, tak nieziemsko pięknie a zarazem obco brzmi opracowanie muzyczne "Agnus dei" młodego kompozytora Michała Ziółkowskiego, który ukończył konkurs kompozytorski festiwalu "Musica sacra nova" jako zdobywca 1. nagrody.
Podczas koncertu wieńczącego cykl imprez poświęconych współczesnej muzyce sakralnej w kościele opactwa Świętego Mikołaja zostały wykonane a cappella trzy dzieła muzyki chóralnej wybrane przez międzynarodowe jury. "Prapremiery są już na stałe związane z opactwem Brauweiler", cieszy się Jürgen Rüttgers, przewodniczący towarzystwa przyjaciół opactwa Brauweiler, który organizuje festiwal.
Duży rezonans wywołał koncert organowy w wykonaniu Marka Stefańskiego, organisty z Kościoła Mariackiego w Krakowie oraz występ chóru figuralnego z Kolonii. Również podczas ostatniego koncertu nawa środkowa kościoła była wypełniona po brzegi. Cieszymy się, że mogliśmy również gościć chór kameralny najwyższej klasy, Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis, który swoim występem potwierdził swoją sławę. 24 śpiewaków i śpiewaczek z Gdańska pod batutą Jana Łukaszewskiego uszlachetniło dzieła laureatów oraz inne kompozycje bogatego programu krystalicznie czystymi głosami oraz doskonałą intonacją.
"Misere mei Deus" w wykonaniu Szymona Godziemby-Trytek zdobywcy trzeciej nagrody, zrobiło wrażenie dzięki pełnej poświęcenia formie oraz przejrzystości głosu, która nie ma sobie równych. Również Jan Krutul, któremu przyznano drugą nagrodę, może czuć się szczęśliwy z udanej realizacji średniowiecznej sekwencji wielkanocnej "Victimae paschali laudes". W sposób iście wyjątkowy poszczególne głosy zachodziły na siebie nabierając przy tym cudownej intensywności. "Muzyka dociera do serc" trafnie stwierdził Monsignore Markus Bosbach z wikariatu generalnego arcybiskupstwa Kolonii, który wręczał młodym polskim kompozytorom wyróżnienia.
„Kościół zawsze był inspiratorem i mecenasem sztuki; chcemy podtrzymywać tę tradycję", mówił Bosbach.
Szeroki wachlarz współczesnej muzyki sakralnej a capella obejmujący radosne wysławianie Boga i medytacyjną kontemplację ujawnił się swoim bogactwem w drugiej części koncertu. Obecny także Łotysz Eriks Esenvalds potrafił nawet kieliszki do wina wykorzystać do instrumentalnego wsparcia; poważna podniosłość z kolei emanowała z wykonania Vaclovasa Augustinasa.
Dzięki imponującej umiejętności transformacyjnej Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis pod batutą Jana Łukaszewskiego potrafił sprostać wysoce zróżnicowanym wymaganiom. Każdy utwór był wykonywany z wielką starannością stając się małym arcydziełem; frazowanie, artykulacja oraz dynamika były dopieszczone w najmniejszych detalach.
Tłum z jęz. niemieckiego Marcin Urban
Kölner Stadt-Anzeiger 12.05.2014
Tłumaczenie artykułu na język polski:
Boska Muzyka i Niebiańskie Brzmienie Chóru
FESTIWAL Młody Polak wygrywa konkurs kompozytorski muzyki chóralnej "Musica Sacra" - Prapremiera w kościele opactwa
Autor: CLAUDIA CROSSE
Pulheim-Brauweiler. Łagodnie i jasno rozbrzmiewa sopran, dochodzi alt i głosy męskie. Dysonansowe dźwięki przełamują harmonię molową. Nie przebija się żaden pojedynczy głos. Harmonia chóru wydaję się pochodzić nie z tej ziemi, zwłaszcza przy ciągle powtarzających się najdelikatniejszych fragmentach piano. Czy można w piękniejszy sposób złożyć hołd Chrystusowi? Mowa o "Agnus Dei", które opracował 23-letni Michał Ziółkowski dla chóru a capella, wygrywając tym samym pierwszą nagrodę w konkursie kompozytorskim "Musica Sacra" w kwocie 2000 Euro.
Na zakończenie festiwalu "Musica Sacra Nova" w sobotni wieczór w kościele opactwa uhonorowani zostali laureaci pierwszych trzech nagród tego międzynarodowego konkursu. Zarówno festiwal jak i konkurs kompozytorski, który ma swój początek w polskim mieście Częstochowa, po raz pierwszy odbyły się w Brauweiler.
"Jesteśmy dumni, że możemy organizować ten festiwal z partnerami z wielu krajów Europy teraz u siebie", powiedział Jürgen Rüttgers, przewodniczący towarzystwa przyjaciół opactwa Brauweiler, przed publicznością złożoną z około 100 gości. Za organizację konkursu odpowiadają obok towarzystwa również arcybiskupstwo Kolonii oraz polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Gaude Mater. Natomiast w skład jury weszli Richard Mailänder, dyrektor muzyczny archidiecezji w arcybiskupstwie Kolonii, polski kompozytor Paweł Łukaszewski jak również kompozytorzy z Wielkiej Brytanii, Litwy, Łotwy i Polski.
Niemal 40 kompozytorów z dwunastu państw wzięło udział w konkursie. To, że wszyscy trzej laureaci pochodzą z Polski, jest przypadkiem. Nagrody obejmują oprócz pieniędzy i prapremiery w Brauweiler również transmisję radiową oraz dalsze koncerty w Polsce i Wielkiej Brytanii. Kościół nie może być obojętny wobec kultury, stwierdził Monsignore Markus Bosbach z arcybiskupstwa Kolonii na zakończenie imponującego koncertu laureatów. Zajmując się tak znamiennymi tekstami dla ludzkości, młodzi kompozytorzy wpisali się w szereg wielkich kompozytorów takich jak Gregori Allgeri czy Arvo Pärt. I wcale się nie zdarza tak często, że muzyka do tego stopnia chwyta za serce jak muzyka tych trzech laureatów konkursu, bo rzeczywiście wszystkie trzy dzieła były niczym objawienie. "Victimae paschali laudes" Jana Krutula zachwyciło rytmiczną finezją zarówno jak "Misere mei Deus" w wykonaniu Szymona Godziemby-Trytek.
Wszyscy trzej kompozytorzy trzymali się tradycyjnych brzmień, jednak stworzyli za pomocą niezwykłej harmonii coś nowego, do tej pory niesłyszanego - brawurowo zinterpretowanego przez Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis pod batutą Jana Łukaszewskiego. Również w następnym koncercie zawierającym dzieła innych współczesnych kompozytorów, z których kilku było obecnych, chór okazał się niedościgniony w opanowaniu głosu, perfekcji oraz piękności brzmienia. Intermezzo organowe Michaela Utza, kantora opactwa Brauweiler, dopełniło wieczór chóralny.
Tak zakończyła się inauguracja małego, jednak doskonałego, trzydniowego festiwalu, na którym co prawda jednego zabrakło: minimum informacji na temat wykonywanych dzieł.
Tłum z jęz. niemieckiego Marcin Urban
17.03.2014 w Dzienniku Bałtyckim pojawiła się recenzja koncertu Wielkopostnego Lament. Jak pisze pani Maja Korbut:
"Pięknie zabrzmiały kompozycje dawnych mistrzów
Sobotni koncert wielkopostny, który odbył się w gdańskim kościele św. Mikołaja był wyjątkowy.
Nieczęsto zdarzają się koncerty o tak spokojnym i refleksyjnym charakterze.
Już od pierwszych dźwięków "Lamentu" Kilara słuchacze zostali oczarowani czystym brzmieniem Polskiego Chóru Kameralnego prowadzonego przez Jana Łukaszewskiego. Utwór Kilara to kompozycja o wysokim poziomie trudności, chór jednak po raz koleni udowodnił, że jest zespołem o światowej klasie. Zarówno intonacji jak i barwie niewiele można zarzucić.
Główną bohaterką koncertu była jednak viola da gamba która w rękach Michaela Langa zachwycała bogatym i pełnym brzmieniem. Szczególnie pięknie zabrzmiały kompozycje dawnych mistrzów - J.S.Bacha i St.Colombe ojca i syna. W zestawieniu z tymi dziełami współczesna kompozycja Philippe Hersanta na violę da gamba wypadła dość blado. "Droga do Jerozolimy" miała być muzycznym portretem tego miasta. Mnie jednak w tym utworze trudno było w pełni docenić kunszt wiolinisty, kompozycja wydawała się nieco chaotyczna. Dużo bardziej udanym dziełem okazało się - prawykonane w Polsce - "Stabat Mater" na chór i violę da gamba. To nietypowe zestawienie brzmień przyciągnęło uwagę słuchaczy, podobnie jak interesujące wykorzystanie przez kompozytora rozmaitych efektów brzmieniowych. W dość krótkim utworze Hestant wykorzystał ich sporo, a nagromadzenie technik mogło wywołać wrażenie nieprzejrzystości formy utrudniając skupienie się na przesłaniu utworu. Finalnie jednak "Stabat Mater" złożone z różnorodnych fragmentów okazało się zaskakująco spójne w charakterze, podobnie jak i cały koncert, na który składały się przecież tak różne dzieła."
Recenzja z 51. Bydgoskiego Bydgoskiego Festiwalu Muzycznego w ramach XVI edycji Międzynarodowego Festiwalu Musica Antiqua Europae Orientalis Hanna Strychalska, Bydgoski Informator Kulturalny. Nr 12 Grudzień 2013
W piątek 17 października 2013 w Dzienniku Bałtyckim Kultura ukazał się artykuł Artura Matysa pt. "Spełnione marzenie Jana Łukaszewskiego. 55 motetów gdańskiego muzyka i kompozytora." poświęcony nagraniu przez Polski Chór Kameralny i zespół Musica Fiorita w Krośnie wszystkich motetów Andrzeja Hakenbergera.
Jak pisze autor:
"Pierwsze w historii nagranie wszystkich motetów Andrzeja Hakenbergera, dokonane pod kierownictwem artystycznym Jana Łukaszewskiego to doniosłe wydarzenie w świecie kultury."
W miniony piątek [14 czerwca 2013 r. - przyp. red.] w Centrum św. Jana odbył się koncert "Pieśni o Wołyniu", będący hołdem złożonym ofiarom rzezi, jaka miała miejsce przed siedemdziesięcioma laty. Polski Chór Kameralny pod dyr. Jana Łukaszewskiego wykonał kompozycje Leona i Ireneusza Łukaszewskich oraz Włodzimierza Sławosza i Krzesimira Dębskich.
Przed II wojną światową Wołyń był krainą wielokulturową - żyli tam w zgodzie Ukraińcy, Polacy, Czesi, Żydzi czy Ormianie. Tę sielankę zakłóciła rzeź, jakiej 70 lat temu dokonali ukraińscy nacjonaliści. Jak podają źródła, zginęło wówczas 50-60 tys. Polaków i w odwecie 2-3 tys. Ukraińców.
Projekt "Polacy i Ukraińcy - 70 lat po tragedii wołyńskiej", w ramach którego odbył się piątkowy koncert pieśni, miał na celu ukazanie tragedii wołyńskiej bez wartościowania i uprzedzeń, zarówno z polskiego, jak i ukraińskiego punktu widzenia, w oparciu o najnowsze badania i źródła.
Rozpoczynając koncert Krzesimir Dębski zażartował, że wydarzenie to ma charakter rodzinny i tak było w istocie. W programie znalazły się bowiem kompozycje Leona i Ireneusza Łukaszewskich (ojca i brata Jana Łukaszewskiego), a także Krzesimira Dębskiego oraz jego ojca, Włodzimierza Sławosza.
W pierwszej części koncertu usłyszeliśmy kompozycje Łukaszewskich. Skomponowana przez Leona Łukaszewskiego "Limba" do słów Kazimierza Przerwy-Tetmajera wprowadziła publiczność w refleksyjny nastrój. Piękno motywów melodycznych i urzekająca harmonia w pełni oddawały nostalgiczny charakter tekstu literackiego. Równie ilustracyjne były kompozycje Ireneusza Łukaszewskiego, choć bardziej dynamiczne, dysonansowe, momentami wręcz porywające (szczególnie "Paterka w Żytyniu" do słów kompozytora).
W drugiej części koncertu wykonane zostały utwory skomponowane przez Dębskich. Na początek dwie pieśni Włodzimierza Sławosza pochodzące z cyklu "Ośmiu tęskliwych pieśni wołyńskich". Kompozycje te, po wcześniejszym wysłuchaniu pieśni znakomicie napisanych przez Łukaszewskich, pod względem formalnym wydawały się dość proste, wręcz banalne. Mimo tego było w nich coś urzekającego. Może właśnie ta prostota, która kierowała uwagę słuchacza na piękny tekst literacki, przepełniony miłością do Wołynia. Włodzimierz Sławosz Dębski, choć urodzony we Lwowie, był z Wołyniem bardzo związany, czego dowodem są nie tylko te kompozycje, ale również książka "Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska", w której przedstawił obiektywny obraz rzezi wołyńskiej, bez nienawiści wobec sprawców.
W programie koncertu znalazły się również kompozycje Krzesimira Dębskiego, bezpośrednio lub pośrednio nawiązujące do Wołynia i Ukrainy. Jako pierwszą usłyszeliśmy "Litanię Wołyńską" do słów Krzysztofa Kołtuna. Następnie przearanżowane na chór i fortepian fragmenty z muzyki filmowej (Polskiemu Chórowi Kameralnemu na fortepianie akompaniował sam kompozytor), korespondujące z tematyką koncertu. Zapowiadając "Pieśń Heleny" z "Ogniem i mieczem" kompozytor zażartował sobie, że pod względem formalnym jest to mieszanka polsko-ukraińska, ponieważ obok dumki, tańca ukraińskiego, w zakończeniu pojawia się polski taniec narodowy, polonez. Usłyszeliśmy również fragment muzyki ilustrującej scenę dziejącą się na Kresach, z filmu "Bitwa Warszawska 1920" oraz "Pieśń syberyjską", która znalazła się na ścieżce dźwiękowej najnowszego filmu Janusza Zaorskiego "Syberiada polska", opowiadającego o losach Polaków zesłanych w latach 40. minionego stulecia na Syberię.
Koncert "Pieśni o Wołyniu" znakomicie odzwierciedlił idee przyświecające organizatorom projektu "Polacy i Ukraińcy - 70 lat po tragedii wołyńskiej". Nie było martyrologii, umartwienia, oskarżeń, za to spora dawka dobrej muzyki skłaniającej do refleksji. Jan Łukaszewski prowadził chór bez szaleństw, wydobywając z kompozycji całe piękno melodyczne oraz, kiedy była taka potrzeba, stawiając nacisk na wyrazistość tekstu literackiego. Po wykonaniu finałowego "Cantabile" na chór i fortepian pani siedząca obok skomentowała: "ten utwór jest tak piękny, że ze wzruszenia aż chce mi się płakać" - i ja tym zdaniem podsumowałabym cały koncert.
("Muzyczny hołd ofiarom rzezi wołyńskiej" | Ewa Palińska | trojmiasto.pl | 17-06-2013)
Θ czytaj całość:
XXIII edycja Międzynarodowego Festiwalu muzyki Sakralnej Gaude Mater przyniosła wiele zmian. Koncerty festiwalowe odbywały się już nie tylko w Częstochowie, ale także w Gdańsku, Radomsku, Lublińcu czy Krakowie. Gdański koncert poświęcony był twórczości wybitnego polskiego kompozytora – Henryka Mikołaja Góreckiego. Polski Chór Kameralny wykonał 1 maja w gdańskim kościele św. Katarzyny cztery chóralne utwory Góreckiego. A po drugie, byliśmy świadkami prawykonania utworu brytyjskiego kompozytora Ambrose Fielda.
Kompozycje na chór a cappella Góreckiego w większości utrzymane są w jednolitym, charakterystycznym dla tego kompozytora stylu. Wielokrotnie powtarzane frazy budują w nich medytacyjny nastrój. Polski Chór Kameralny z wykonaniem tych kompozycji poradził sobie jak zawsze znakomicie. Perfekcyjna dykcja śpiewaków umożliwiała zrozumienie każdego wyśpiewanego słowa. Osiągnięcie tak cichego i zarazem brzmiącego piano jest naprawdę wyznacznikiem najwyższej klasy chóru.
W utworze brytyjskiego kompozytora chór pokazał się z zupełnie innej strony. Choć dzieło zatytułowane zostało „In memoriam: H. M. Górecki: Pod Twoją Obronę”, kompozytor nie chciał w żaden sposób cytować muzyki chóralnej Góreckiego. Co prawda w programie koncertu przytoczono fragment wypowiedzi Fielda, stwierdzającego, że wierzy, iż Górecki doszukałby się pewnych podobieństw strukturalnych między tymi utworami – na pewno trudno byłoby jednak doszukać się podobieństw w brzmieniu. W przeciwieństwie do medytacyjnych dzieł polskiego kompozytora, „Pod Twoją Obronę” to utwór dramatyczny, bardzo emocjonalny i wyrazisty. Głosy chórzystów splatają się i rozplatają, tworząc mieniącą się barwami masę dźwiękową. Kiedy rozmawiałam z kompozytorem po koncercie, zdradził mi, że inspirował się nie tylko twórczością Góreckiego, ale także m. in. Lutosławskiego czy Ligetiego. Ich sposób wykorzystania orkiestry przełożył na chór, nadając mu nowatorskie i interesujące brzmienie.
W dziele Fielda trudno wyróżnić jakiekolwiek części odpowiadające początkowi, kulminacji czy zakończeniu. Dźwięki po prostu płyną przez czas, tyle że z większym czy mniejszym napięciem emocjonalnym lub harmonicznym. Kompozytor powiedział, że chciał w ten sposób sprawić wrażenie, iż jest to tylko wycinek wieczności. I udało mu się to – słuchanie jego utworu pozwala przenieść się na chwilę w inny wymiar.
Przede wszystkim jednak zapadł mi w pamięć dramatyzm dzieła Fielda. Kiedy spytałam o to kompozytora, mówiąc mu, że „Pod Twoją Obronę” nie brzmiało już jak zwykła modlitwa, ale wręcz jak błaganie o ratunek, twórca odpowiedział tylko: „To rzeczywiście nie jest zwykła modlitwa”.
Ciepło przyjęty przez publiczność utwór Fielda i wzruszające dzieła Henryka Mikołaja Góreckiego, w znakomitym wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego, to bardzo dobry debiut częstochowskiego festiwalu w Gdańsku.
("Field Góreckiemu" | Maja Korbut | Dziennik Bałtycki | 06-05-2013)
Polski Chór Kameralny i jego dyrektor Jan Łukaszewski jako jedni z pierwszych artystów zostali zaproszeni przez Krzysztofa Pendereckiego do zaprezentowania swoich umiejętności w nowo wybudowanym Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Wyjazd gdańskich chórzystów do Lusławic połączony został z nagraniem przez nich kolejnej płyty CD z muzyką Krzysztofa Pendereckiego, a to w związku ze znakomitą akustyką lusławickiej sali koncertowej. Chociaż oficjalne otwarcie centrum nastąpi 21 maja, kiedy to wystąpi światowej sławy skrzypaczka Anna Sophie Muter, to koncerty w Lusławicach odbywają się już od marca.
Krzysztof Penderecki rozpoczął starania o powołanie Europejskiego Centrum Muzyki czternaście lat temu. Dzięki środkom pozyskanym w Polsce i za granicą marzenie kompozytora spełniło się. Oto we wsi Lusławice, obok prywatnej posiadłości państwa Pendereckich, wyrósł wielofunkcyjny obiekt z salą koncertową na 650 miejsc oraz zapleczem edukacyjnym, gastronomicznym i hotelowym dla 120 osób. Tak zaprojektowany ośrodek będzie miejscem spotkań artystycznych oraz edukacji muzycznej, służącym utalentowanej młodzieży z Polski i z całego świata. Profesor Penderecki zakłada, że młodzież odwiedzjąca Lusławice będzie nie tylko doskonaliła swój warsztat muzyczny, ale także poznawała filozoficzne, religijne i społeczne podstawy muzyki.
Podczas koncertu w Lusławicach Polski Chór Kameralny zaprezentował, wykonywane w ramach cyklu „Lutosławski, Penderecki, Górecki – rok jubileuszowy”, znane już melomanom Trójmiasta, utwory Witolda Lutosławskiego i Krzysztofa Pendereckiego, których setną i osiemdziesiątą rocznicę urodzin obchodzimy właśnie w tym roku. W pierwszej części koncertu pojawiły się pieśni ludowe na tematy żołnierskie Lutosławskiego, opracowane na chór a cappella przez Pawła Łukaszewskiego. W drugiej części zabrzmiały utwory sakralne a cappella Pendereckiego, w tym „Missa Brevis”. Która polską premierę, oczywiście w wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego, miała 12 stycznia w Gdańsku. Widownia, wśród której byli zarówno byli zarówno okoliczni mieszkańcy, jak również melomani z Tarnowa oraz grupa profesorów z Akademii Muzycznej w Krakowie, nagrodziła występ Polskiego Chóru Kameralnego owacjami na stojąco, za co chór odwdzięczył się aż trzema bisami. Na scenie pojawił się sam Krzysztof Penderecki, który chórzystom Polskiego Chóru Kameralnego i jego dyrektorowi nie szczędził gestów uznania i sympatii.
Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis obchodzi w tym roku jubileusz trzydziestopięciolecia pracy artystycznej, a Jan Łukaszewski jubileusz trzydziestolecia kierowania chórem. Myślę, że nadszedł właściwy czas, ba!, najwyższy czas, aby powiedzieć głośno: najznakomitszy obecnie polski chór kameralny, który w swoim dorobku ma ponad 500 prawykonań i ponad 70 płyt, który cieszy się zasłużoną sławą w Polsce i na świecie, zasłużył już chyba sobie w Gdańsku na… własną siedzibę. Nie tak okazałą, rzecz jasna, jak w Lusławicach, ale proporcjonalną do artystycznych osiągnięć chóru i dyrygenta.
("W gościnie u Pendereckiego" | Artur Matys | Dziennik Bałtycki | 18-04-2013)
Polski Chór Kameralny w ciągu 35 lat działalności nagrał ponad siedemdziesiąt płyt. Gdańscy artyści właśnie skończyli prace nad kolejnym krążkiem pt. "Marian Borkowski - muzyka chóralna na chór mieszany a cappella". Sprawdziliśmy, jak powstają takie nagrania.
Muzyka chóralna, a w szczególności muzyka a cappella pisana do tekstów religijnych, najlepiej brzmi w kościele, dlatego większość zespołów wokalnych właśnie tam nagrywa swoje płyty. Wybór kościoła, w którym dokonuje się nagrania, nie jest jednak dziełem przypadku. Najważniejsze są oczywiście walory akustyczne miejsca.
- Akustyka dodaje muzyce smaku, tak jak przyprawy nadają smaku potrawom - mówi Jan Łukaszewski, dyrektor artystyczny Polskiego Chóru Kameralnego. - Co więcej, akustyka ma duże znaczenie dla samych wykonawców. Głos ludzki wprawdzie korzysta z rezonatorów naszego ciała, ale są one stosunkowo niewielkie w porównaniu do potęgi dźwięków, jakie trzeba wykonać, dlatego akustyka wnętrza pełni również funkcję rezonatora. Podobne efekty można uzyskać pracując w studiu i poddając nagranie obróbce elektronicznej, ale sztuczny pogłos zawsze brzmi nienaturalnie, a nam zależy na autentyczności.
Czasem jednak się zdarza, że kościelna akustyka przysparza problemów wykonawcom.
- W niektórych kościołach, na przykład w kościele Mariackim, pogłos jest zbyt duży. Co prawda nagrywaliśmy tam kiedyś muzykę kościelną ale musieliśmy się bardzo natrudzić, żeby uzyskać zadowalający efekt. W innych z kolei pogłos jest zbyt mały i nie da się uzyskać efektu brzmienia przestrzennego. Trzeba wybierać miejsce o szlachetnej akustyce, która każdy wyśpiewany dźwięk nie tylko podkreśla ale i podnosi jego wartość - mówi Łukaszewski.
Ważne jest również wytłumienie miejsca. Dobiegające z zewnątrz hałasy miejskie, jak np. odgłosy przejeżdżających tramwajów, klaksonów samochodów nie tylko utrudniają pracę wykonawcom, ale często uniemożliwiają dokonanie nagrania.
Chór tworzy kilkadziesiąt osób. Każdy głos jest ważny, a brak któregokolwiek z wykonawców podczas nagrania może uniemożliwić dalszą pracę.
- Chór jest czterogłosowy, w tym są dodatkowe podziały na dwa lub trzy głosy, więc zdarzają się momenty, w których jedną partię wykonują dwie lub trzy osoby. Gdyby kogokolwiek zabrakło najprawdopodobniej musielibyśmy przerwać pracę, ale na szczęście nigdy nam się to nie zdarzyło - opowiada Łukaszewski.
Podczas nagrywania muzyki współczesnej zespoły chętnie korzystają z pomocy kompozytorów, ponieważ nikt nie zna dzieła tak dobrze, jak jego twórca. Jak będzie układała się taka współpraca, w dużej mierze zależy od umiejętności wypracowania kompromisów. Kiedy uda się pogodzić oczekiwania kompozytora z interpretacją dyrygenta oraz możliwościami technicznymi wykonawców, uzyskuje się najlepszy efekt.
- W kwestii interpretacji zgadzamy się z panem Łukaszewskim idealnie - mówi kompozytor, prof. Marian Borkowski. - Choć na ostateczny efekt nagrania będziemy musieli jeszcze poczekać, już teraz słyszę ten potężny diapazon, perfekcyjną realizację detali. Dla mnie, jako kompozytora, możliwość wysłuchania własnych utworów w tak znakomitym wykonaniu jest wartością bezcenną.
Nad nagraniem płyty czuwa reżyser. Gdy dyrygent skupia się na interpretacji i realizacji detali, reżyser musi mieć kontrolę nad całością brzmienia. Reżyser wyłapuje nierówności, motywy wykonane nieprecyzyjnie, sygnalizuje brak balansu między głosami. A po zakończonym nagraniu z kilkudziesięciu godzin muzyki, wielokrotnych powtórzeń jednego akordu czy motywu, musi wybrać najlepsze fragmenty i stworzyć z nich jedną narrację.
- Andrzej Brzoska, który reżyseruje nagranie płyty z muzyką prof. Borkowskiego, jest znakomitym realizatorem dźwięku, więc o efekt końcowy możemy być spokojni - zapewnia Jan Łukaszewski.
Płyta "M. Borkowski - muzyka chóralna na chór mieszany a cappella" ukaże się najprawdopodobniej w połowie tego roku. Jej premiera będzie powiązana z podwójnym jubileuszem, jaki w tym roku obchodzi kompozytor, prof. Marian Borkowski: 55-lecia pracy artystycznej oraz 45- lecia pracy pedagogicznej.
("Jak się nagrywa płytę w kościele?" | Ewa Palińska | kultura.trojmiasto.pl | 11-03-2013)
Θ czytaj całość:
Sobotni koncert Polskiego Chóru Kameralnego w Dworze Artusa zapowiadany był jako wyjątkowy, nadzwyczajny, niezwykły - w samych superlatywach. na ogół z takich szumnych wypowiedzi niewiele się sprawdza, ale ten wieczór rzeczywiście okazał się niezwykłym wydarzeniem.
Polski Chór Kameralny to zespół tak dobry, że warto go słuchać niezależnie od programu, jaki wykonuje. Krzysztof Penderecki to z kolei taki kompozytor, że niezależnie od tego które z jego dzieł znajduje się w programie koncertu, i tak można być pewnym, że wysłuchanie go będzie wspaniałym przeżyciem. Jeśli więc Polski Chór Kameralny wykonuje dzieła Pendereckiego, można mieć pewność, że wieczór będzie perfekcyjny.
Chóralne dzieła Krzysztofa Pendereckiego powstawały w ciągu wielu lat, ale utrzymane są w dość podobnej estetyce. Koncert, składający się wyłącznie z jego kompozycji na chór a cappella, nie był jednak monotonny, bo pomimo owej spójności środków i emocji poszczególne utwory różnią się od siebie. Inaczej zabrzmiał przejmujący, nawiązujący do muzyki cerkiewnej hymn "Iże Chieruwimy", a inaczej słodki, łagodnie płynący "Benedictus", z po raz pierwszy wykonanej w Polsce najnowszej kompozycji Krzysztofa Pendereckiego Missa Brevis.
Jan Łukaszewski, prowadząc chór, zadbał o podkreślenie tej różnorodności - wydobył z chóru jego najdelikatniejsze, najsubtelniejsze brzmienia, ale pozwolił mu też pokazać pazur i siłę głosu. Chórzyści momentami brzmieli tak spójnie, jakby byli jednym organizmem, potrafili też jednak zaznaczyć indywidualną barwę każdego z głosów.
Kiedy wybrzmiały ostatnie akordy Missa Brevis, Krzysztof Penderecki powiedział, że Agnus Dei z tej mszy to chyba najpiękniejsza kompozycja, jaką kiedykolwiek napisał. Nawet jeśli nie jest to najpiękniejsza kompozycja Pendereckiego, to z pewnością jedna z kilku najbardziej udanych i poruszających.
Sobotni koncert był świetnym rozpoczęciem obchodów 35-lecia działalności artystycznej Polskiego Chóru Kameralnego. I chociaż "Sto lat" odśpiewane zostało na koniec wieczoru przez chórzystów i wszystkich obecnych dla Krzysztofa Pendereckiego, który będzie w tym roku obchodził swoje 80. urodziny, to można powiedzieć, że koncert był świętem nie tylko kompozytora, ale także chórzystów i dyrygenta.
("Perfekcyjne spotkanie Pendereckiego z Łukaszewskim" | Maja Korbut | Dziennik Bałtycki | 14-01-2013)
Θ czytaj całość:
19 listopada, podczas Festiwalu Tansman 2012, w Filharmonii Łódzkiej odbyło się światowe prawykonanie utworu Kryštofa Mařatki zatytułowanego Vabeni: Rytuał prehistorycznych skamielin Człowieka na chór mieszany i orkiestrę (2009-2011). Utwór został zadedykowany, post mortem, Vàclawowi Havlowi. W wykonaniu, które poprowadził sam kompozytor, udział wzięli Polski Chór Kameralny z Gdańska poszerzony o śpiewaków z Chóru Filharmonii Wrocławskiej oraz Sinfonia Varsovia. Kolejne wykonania Vabeni planowane są w 2013 roku: w Toronto (Toronto Symphony Orchestra), w Paryżu (Orkiestra i Chór Radia France) oraz w praskim Rudolfinum w ramach festiwalu Praska Wiosna.
Kryštof Mařatka (ur. 1972) studiował grę na fortepianie i muzykę kameralną, a następnie kompozycję i analizę muzyczną w Konserwatorium Praskim. Od 1994 roku mieszka w Paryżu. Jego żoną jest Francuzka, z którą ma dwóch synów. Teść Mařatki - Michel Lethiec to ceniony klarnecista, pedagog i organizator życia artystycznego, mający na swoim koncie kilkadziesiąt nagrań płytowych, w tym trzy z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Być może to właśnie zażyłość z wybitnym klarnecistą (tak było przecież w przypadku Mozarta i Webera) pomogła Mařatce skomponować Luminarium - koncert na klarnet i orkiestrę, za który w 2006 roku otrzymał Grand Prix Festiwalu Tansmana i zamówienie na nową kompozycję. Kolejny sukces Mařatka odniósł w 2007 roku na Festiwalu Shanghai Spring, gdzie za utwór Chant G’hai otrzymał Grand Prix. W tym samym roku Francuska Akademia Sztuk Pięknych uhonorowała Mařatkę Nagrodą Pierre’a Cardina.
Zaprezentowana w Łodzi kompozycja Vabeni (Wabienie), to trzecie ogniwo cyklu, w którym Kryštof Mařatka poszukuje prehistorycznych brzmień i archetypicznych pra-emocji. Cykl otworzył w roku 2004 utwór na orkiestrę symfoniczną pt. Otisk (Odcisk): Paleolityczny osad muzyki przedinstrumentalnej. Jak stwierdził sam kompozytor, jego zamysłem przy pisaniu Otisk było przedstawienie „utopijnej wizji początków muzyki instrumentalnej z ery paleolitu, pięćdziesiąt tysięcy lat temu.” Kolejnym ogniwem cyklu była Zverohra (Gra zwierząt): Zbiór śpiewów antropoidalnych na sopran i orkiestrę (2008). "Zverohra, mówi Mařatka, próbuje dokopać się do najwcześniejszych zjawisk ekspresji wokalnych oraz języka rozwijanego przez naszych praprzodków, (…) którzy zaczynają odkrywać nowe sposoby porozumiewania się: złożone całości dźwięków wokalnych, którym przypisują konkretne sensy". We wrześniu br. Zverohra, z udziałem Eleny Vassilievej (sopran) i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej pod batutą Pascala Rophé, została, po raz kolejny, zaprezentowana w Polsce podczas koncertu inaugurującego festiwal Warszawska Jesień.
Kompozytor kluczową rolę wykonawczą w Vabeni powierzył chórowi, na którym złożył odpowiedzialność za odtwarzanie wyimaginowanych archaicznych bytów, za ożywianie tytułowych skamielin oraz za kształtowanie dramaturgii w kolejnych sześciu częściach utworu. Polski Chór Kameralny oraz towarzyszący mu śpiewacy z Chóru Filharmonii Wrocławskiej wykonali powierzone im przez Mařatkę zadanie na najwyższym, jak przystało na światową premierę, profesjonalnym poziomie artystycznym. Śpiewacy Polskiego Chóru Kameralnego dowiedli po raz kolejny, że są artystami, którzy wizję kompozytora potrafią ubogacić barwami swoich głosów, brawurowymi artykulacjami oraz rozpoznawalnym i pięknym brzmieniem całego zespołu.
Katalog wokalnych zabiegów sonorystycznych, którymi zgodnie z wymogami partytury musieli posługiwać się chórzyści był doprawdy imponujący. Chór – brawa za jego przygotowanie dla Dyrektora Jana Łukaszewskiego! – nie tylko śpiewał, ale także świszczał, buczał, jęczał, stękał, dyszał, pohukiwał, pocierał dłonią o dłoń, gwizdał, klaskał, tupał, poklepywał się po policzkach i po ustach. Od historycznego sonoryzmu z lat sześćdziesiątych kompozycję Mařatki odróżniały jednakże mocne osadzenie utworu na osnowie rytmicznej oraz pojawiające się kilkakrotnie efekty harmoniczne.
Mařatka prowadził koncert pewnie i niezwykle precyzyjnie. Jego gest był wyrazisty, a jednocześnie wyważony. Podczas trwającego blisko godzinę utworu rozsądnie zbilansowane były także dyrygenckie emocje. Spotkanie dojrzałego kompozytora i dyrygenta z perfekcyjnymi chórzystami i markową orkiestrą symfoniczną zaowocowało spójną, wyjątkowo oryginalną, a miejscami niezwykle poruszającą propozycją artystyczną.
"Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy z wyboru Polskiego Chóru Kameralnego do prawykonania mojego utworu – powiedział po koncercie Kryštof Mařatka. Polski Chór Kameralny jest nie tylko profesjonalny w warstwie muzycznej, ale jest także pozytywnie nastawiony do podejmowania artystycznego ryzyka sięgania po trudne cele".
("Światowa premiera Vabeni Kryštofa Mařatki na Festiwalu Tansman 2012" | Artur Matys | Muzyka 21 | nr 1 (150) / styczeń 2013
Recenzja Hanny Strychalskiej z 50.edycji Bydgoskiego Festiwalu Muzycznego w ramach XVI Międzynarodowego Festiwalu Musica Antiqua Europae Orientalis w Bydgoskim Informatorze Kulturalnym Nr 11 Listopad 2012
Już po raz siódmy, z inicjatywy Jana Łukaszewskiego i założonego przezeń Polskiego Chóru Kameralnego, w Gdańsku Oliwie odbył się Międzynarodowy Festiwal Mozartowski Mozartiana. Na ten czas, tj. 22 – 25 sierpnia 2012 r., Park Oliwski zyskał jakby nowe oblicze. Przez całe dnie z porozstawianych wszędzie głośników dochodziły dźwięki boskiej mozartowskiej muzyki, wieczory zaś wypełniły znakomite żywe koncerty, jak i inne atrakcje. Co więcej, wstęp na większość imprez był wolny. Publiczność zmierzająca na koncerty stawała się czynnymi obserwatorami niezwykłych „scenek ulicznych”, które dla Wolfganga Amadeusza stanowiły wszak codzienne zjawisko. Ścieżkami spacerowały, lub poruszały się karocami pary, przechodni zaczepiały przekupki, cyganki i żebracy. A wszyscy aktorzy, oczywiście w strojach z II połowy XVIII w. Zaszczyt dokonania inauguracji Festiwalu przypadł w udziale Markowi Mosiowi, który wraz z założoną przez siebie Orkiestrą Kameralną Miasta Tychy AUKSO rozpoczął wieczór wykonaniem Serenady „Eine Kleine Nachtmusik” KV 525 Mozarta. Następnie do zespołu dołączyła Maria Włoszczowska, znana przede wszystkim z ostatniego Konkursu im. H. Wieniawskiego w Poznaniu, aby wykonać IV Koncert Skrzypcowy D-dur KV 218. Ten w całości wypełniony muzyką koncert zamknęła XXIX Symfonia A-dur KV 201. Grę artystów cechowała duża precyzja, ale mam wrażenie, że dobrane tempa były zbyt wolne, a wykonaniom brakowało energii. Fantastycznie zabrzmiała za to pełna wigoru IV część Eine Kleine Nachtmusik. Uwagę zwróciła także interesująca ornamentyka w Koncercie skrzypcowym. Aby uatrakcyjnić publiczności czas oczekiwania na kolejny koncert, organizatorzy przygotowali niezwykły pokaz „tańczących” w rytm muzyki Mozarta fontann. Miał on każdego wieczoru stanowić miłe i barwne intermedium. Pierwszy dzień Festiwalu zamknął koncert Voyage en Sargaigne, czyli Podróż do Sardynii: interesujący crossoverowy projekt włoskich muzyków pod kierunkiem saksofonisty Enzo Favaty. Kwartet solistów – instrumentalistów pojawił się w składzie: Enzo Favata (saksofon), Marcello Peghin (gitara), U. T. Gandhi (perkusja) oraz Yuri Goloubev (kontrabas). Wraz z nimi wystąpiło czworo włoskich folk-tenorów oraz 12-osobowa orkiestra symfoniczna.
Drugi dzień Festiwalu zdominowały dwa koncerty. Najpierw zabrzmiała opera Wesele Figara Mozarta w skróconej wersji. Orkiestrę Polskiej Filharmonii Bałtyckiej znakomicie poprowadził młody włoski dyrygent Massimiliano Caldi. Spośród śpiewaków, przeważnie młodych solistów Opery Ratyzbońskiej, najlepiej zaprezentowali się: pełen fantazji i czaru Seymur Karimov (Figaro), Theresa Grabner jako pełna uroku Zuzanna oraz Ruth Müller, która swym jasnym i dźwięcznym głosem zachwyciła w roli Marceliny. Natomiast ostatnim koncertem tego wieczoru był występ mongolskiej grupy Sedaa pod kierunkiem Omida Bahadori, Mongolia meets Mozart. To także interesujący projekt, o nieco „transowym” charakterze.
Trzeci dzień Festiwalu to przede wszystkim trzy znakomite pod dyrekcją Michała Klauzy, w całości wypełniony muzyką Mozarta. Zabrzmiała wówczas uwertura do Don Giovanniego, Koncert obojowy C-dur KV 314 (z Arkadiuszem Krupą jako solistą) oraz XXXV Symfonia D-dur Haffnerowska KV 385. Z powodu deszczowej pogody z dzieła stanowiącego ostatni punkt programu wykonano jedynie dwie ostatnie części. A szkoda, gra NOSPR-u pod dyrekcją Michała Klauzy była bowiem znakomita! Niedługo potem odbył się jednak kolejny wspaniały koncert. Tym razem publiczność przeniosła się do Katedry Oliwskiej, by wysłuchać muzyki w wykonaniu organisty Andrzeja Chorosińskiego i Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego pod dyrekcją Grzegorza Mielimąki. Koncert odbywał się w ramach 55. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej. Jako pierwszy utwór zabrzmiała znakomita, pełna niezwykłych barw i odcieni, Symfonia d-moll op. 42 Alexandre’a Guilmanta, w opracowaniu na organy i orkiestrę autorstwa Grzegorza Mielimąki. Po niej Andrzej Chorosiński wykonał Fantazję f-moll KV 608 Mozarta. Zwieńczenie koncertu stanowiło zaś kolejne opracowanie Grzegorza Mielimąki – tym razem Obrazków z wystawy Modesta Musorgskiego: interesujące, choć miejscami nieco kiczowate… Cały koncert utrzymany był jednak na wysokim poziomie, nie mogło zatem obyć się bez bisów! Trzeci dzień Festiwalu zamknął jazzowy projekt MozARTjazz. Wystąpili wówczas Trio Leszka Kułakowskiego oraz Kwartet smyczkowy Q4Q.
Ostatni, czwarty dzień Festiwalu przyniósł już tylko jeden koncert, lecz za to moc wrażeń była przeogromna! Odbył się on w Katedrze Oliwskiej, natomiast w programie znalazły się dwa dzieła: znakomita i bardzo pięknie brzmiąca II Msza G-dur op. 34 Józefa Elsnera oraz Litaniae de Venerabili Altaris Sacramento Es-dur KV 243 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Polski Chór Kameralny oraz legendarną Academy of Ancient Music poprowadził Jan Łukaszewski, jako soliści wystąpili zaś Maria Cristina Kiehr, Ewa Marciniec, James Edwards oraz Stephen Gadd. Wszyscy okazali się znakomici, a wykonanie było pełne precyzji i blasku, dopracowane do ostatniego szczegółu. Chyba każdy czuł wówczas, że była to ostatnia, długo wyczekiwana atrakcja całego Festiwalu.
Publiczność znakomicie dopisała każdego wieczoru, wypełniając szczelnie nie tylko wszystkie miejsca, ale też (w przypadku koncertów „otwartych”, odbywających się na estradzie przed Pałacem Opatów) trawniki i skwery. VII Międzynarodowy Festiwal Mozartowski Mozartiana był prawdziwym świętem nie tylko dla Gdańszczan! Wszyscy czekamy już na kolejną edycję!
(Łukasz Kaczmarek | rubryka Życie / Gdańsk | Muzyka 21 nr 10 (147) | październik 2012 r.)
Z Janem Łukaszewskim, wybitnym dyrygentem, chórmistrzem i organizatorem życia muzycznego rozmawia Łukasz Kaczmarek
W tym roku mamy już VII edycję Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana. Skąd narodził się taki pomysł?
Pierwsze próby stworzenia festiwalu muzyki Wolfganga Amadeusza Mozarta podjąłem przed zbliżającą się 200. rocznicą śmierci kompozytora, a więc przed 1991 rokiem. Byłem jednak wtedy całkowicie osamotniony w tych działaniach. Przemiany polityczne w Polsce i trudna sytuacja ekonomiczna zmusiły mnie do rezygnacji z tego ambitnego planu. Lecz kiedy zbliżała się 250. rocznica urodzin Mozarta i cały świat przygotowywał się do świętowania tej rocznicy, z całą determinacją przystąpiłem do realizacji swoich długo skrywanych marzeń. Miałem już wtedy znakomity zespół współpracowników pionu organizacyjnego. Władze Miasta Gdańska życzliwie przyjęły pomysł, więc wprawdzie ze skromnym budżetem, ale pełni entuzjazmu przystąpiliśmy do realizacji tego pomysłu. Początkowo miała to być jednorazowa kilkudniowa impreza, odbywająca się w zabytkowych wnętrzach Pałacu Opatów, Parku Oliwskiego i Katedry Oliwskiej, jednak ogromne zainteresowanie publiczności skłoniło nas do kontynuowania festiwalu w kolejnych latach i tak doszliśmy już do VII edycji.
Czy obecna edycja różni się w jakiś sposób od poprzednich?
Program festiwalu pomyślałem tak, żeby nie tylko przedstawić różnorodną muzykę Mozarta: a więc symfoniczną, koncerty na instrumenty solowe, muzykę operową, kameralną i formy wokalno-instrumentalne (msze, nieszpory, litanie itp.), ale także dostosować ten program do różnego odbiorcy, czyli zarówno znawców muzyki, jak i tych, którzy rzadziej chodzą na koncerty, lub może nigdy. Dla dorosłych, dla młodzieży i dla dzieci.
Mając to na uwadze skonstruowaliśmy program tak, żeby zachować pewien rytm, który pozostaje w zasadzie niezmienny we wszystkich edycjach festiwalu. Tak więc od godziny 16.30 Mozart dla dzieci, ok. godz. 19.00 na głównej estradzie koncerty klasyczne lub operowe, po zmierzchu o 21.15 pokaz tańczącej fontanny, a o 22.00 koncerty jazzowe lub inne, z muzyką etniczną lub folkową.
W ostatnim dniu festiwalu, podczas koncertu finałowego w Katedrze Oliwskiej, zawsze występują organizatorzy, czyli Polski Chór Kameralny w towarzystwie wybitnych orkiestr, grających na instrumentach z epoki oraz znakomitych solistów, specjalizujących się w wykonawstwie muzyki czasów Mozarta.
W tym roku było oczywiście podobnie, choć zarówno wykonawcy, jak i program, zawsze się zmieniają. Novum, które wprowadziliśmy w tym roku, był udział aktorów Teatru Muzycznego w Gdyni, którzy przed koncertami, przebrani w kostiumy z XVIII wieku, ogrywali na alejkach Parku różne zabawne scenki, angażując przechodniów.
Czy dobór programu i artystów jest całkowicie Pańską decyzją? Co stanowi w tym wypadku klucz?
Dobór artystów jest całkowicie moją decyzją, natomiast program niekiedy proponują wykonawcy, choć najczęściej uzgadniamy go wspólnie z występującymi artystami. Tu dodam, że wiele utworów wykonywanych na koncertach nocnych to kompozycje stworzone dla tego właśnie festiwalu, ale zawsze muszą one posiadać łączność z muzyką Mozarta, zawierać cytaty, bądź być inspirowane jego muzyką.
Bardzo zależy mi na tym, aby program był różnorodny oraz prezentował możliwie różne gatunki muzyki W. A. Mozarta. Dlatego przedstawialiśmy utwory kameralne, łącznie z występami na rzadko spotykanych instrumentach, jak np. glasharmonika, utwory z udziałem m.in. pianistów, skrzypków, oboistów, waltornistów oraz orkiestr kameralnych i symfonicznych, a także opery w wersjach sceniczno-koncertowych, ale z inscenizacją, kostiumami, dekoracjami, rekwizytami itp.
Warto dodać, że każdego roku drukujemy specjalny program, który stanowi rodzaj przewodnika po świecie muzyki i epoki Mozarta.
Jest Pan znany jako wybitny wykonawca współczesnej muzyki chóralnej. Proszę powiedzieć, jaka jest różnica w Pana podejściu do dzieła współczesnego twórcy (np. dokonując światowego prawykonania dzieła) od podejścia do dzieł klasyków? Co sprawia Panu większą satysfakcję?
Muzyka różnych epok posiada oczywiście wiele cech wspólnych, takich jak rytm, intonacja, a także ekspresja. Wymaga ona (muzyka) zawsze rzetelności i zaangażowania wykonawcy, aby wykonanie przedstawiało prawdę o utworze. Ale oczywiście są też i znaczące różnice, tak jak w architekturze, malarstwie, literaturze. W XVIII wieku ludzie nie tylko ubierali się inaczej, ale także inaczej formowali myśli, używali innego słownictwa oraz innej gestykulacji. Tak więc wykonując stylowo muzykę osiemnastowieczną nie wystarczy zmienić instrument, trzeba też zmienić artykulację, czyli jakoby sposób wyrażania treści i emocji. Wiemy, że instrumenty zmieniały się, zmieniały się ich kształty, materiał z którego były zrobione, smyczek, struny itp. Głos ludzki jako instrument nie podlegał takim zmianom, ale niewątpliwie sposób artykulacji dźwięku, prowadzenie frazy ulegały zasadniczym zmianom na przestrzeni wieków. Oczywiście istotną rolę pełni tu także wysokość stroju muzycznego. Muzykę współczesną a cappella śpiewamy w stroju 440 Hz (dla dźwięku a1). Gdy występujemy z orkiestrą instrumentów współczesnych to jest to przeważnie 442 Hz. W muzyce Mozarta jest to strój 430 Hz, a w baroku jeszcze niższy – 415 Hz. Najtrudniej poruszać się w stroju klasycznym, czyli 430 Hz, gdyż, jak powiadają muzycy wykształceni w stroju 440, jest to jakby „między klawiszami”. Ale brzmienie jest wspaniałe, miękkie, ciepłe i o swoistej elegancji.
Muzyka współczesna natomiast niekoniecznie chce być elegancka i miła dla ucha. Chce być pełna ekspresji, stosując nierzadko niespotykane dotąd efekty dźwiękowe. To jest wielkie wyzwanie dla wykonawcy, mnie osobiście daje ogromną satysfakcję.
Lubię jednak obracać się w muzyce różnych epok i różnych kompozytorów. I zawsze najbardziej podoba mi się ten utwór, który aktualnie leży na pulpicie i nie ma znaczenia, czy jest to Mozart, czy Penderecki.
Czy współpracuje Pan z kompozytorami podczas pracy nad ich dziełami, pomaga im Pan w jakiś sposób?
Oczywiście chętnie współpracuję z kompozytorami podczas pracy nad ich dziełami, myślę jednak, że bardziej to oni pomagają mi zrozumieć swoje intencje. Pracując i przyjaźniąc się z wieloma kompozytorami poznaję ich charaktery, temperament, sposób myślenia. Ta wiedza bardzo pomaga mi w zrozumieniu wykonywanego utworu oraz jego wykonaniu zgodnym z intencją kompozytora. Ale dodam, że zdarza się także przekonać kompozytora do innej interpretacji utworu, przede wszystkim ze względu na możliwości i walory techniczne wykonawców.
Jakie są Pana plany na przyszłość?
W przyszłości chciałbym przede wszystkim kontynuować to wszystko, co robię do tej pory, a więc organizować dobre koncerty i nagrania, brać udział w festiwalach, no i oczywiście troszczyć się o stałe podnoszenie poziomu wykonawczego mojego zespołu. Pragnę także jak dotąd zachęcać i inspirować kompozytorów do tworzenia nowych dzieł. Kocham publiczność, która przychodzi na moje koncerty, pragnę, aby to sympatyczne grono melomanów stale się poszerzało. Posiadam wspaniałych współpracowników, zarówno śpiewaków w chórze, jak i pracowników biura – to oni są autentycznymi autorami naszych sukcesów, myślę, że także tych przyszłych.
Czego mogę Panu życzyć?
Życzyłbym sobie, aby wszyscy moi współpracownicy, o których wspomniałem, mogli stale cieszyć się satysfakcją podobną do mojej. Aby ich status materialny stale wzrastał, by mogli cieszyć się szacunkiem i uznaniem dla swojej ciężkiej pracy. Największą naszą bolączką jest brak własnej sali do prób i koncertów, i posiadania takiego właśnie miejsca można nam życzyć.
("Festiwal Mozartiana" | Muzyka 21 nr 10 (147) | październik 2012 r.)
Jeszcze całkiem niedawno wakacyjne festiwale w miastach traktowano jako nurt poboczny abonamentowego życia koncertowego. Dzisiaj nie ma wątpliwości, że to właśnie one niosą nadzieję na pozyskanie publiczności, która z rozmaitych powodów na piątkowe ani sobotnie koncerty w filharmoniach raczej by nie trafiła. Im formuła dalsza od tradycji, tym większa szansa na dotarcie do nowych słuchaczy, choć oczywiście trudno przewidzieć, czy będzie to dla nich początek przygody z muzyką, czy tylko niewiele znaczący wakacyjny epizod.
Pośród polskich festiwali wyjątkowo szeroko otwierają ramiona w kierunku słuchaczy gdańskie „Mozartiana”. Festiwal odbył się w tym roku po raz siódmy w Parku Oliwskim. Zainicjował go Jan Łukaszewski, organizuje Polski Chór Kameralny. Trudno może uznać kameralny zespół wokalny za reprezentacyjny skład mozartowski, lecz: po pierwsze – miłość do muzyki Mozarta nie zna granic, także obsadowo-gatunkowych, po drugie – Mozart skomponował niemało utworów, w których niepoślednia rola przypada właśnie chórowi. Każdego więc roku „Mozartiana” wieńczy koncert gospodarzy, wykonujących w katedrze utwór oratoryjno-kantatowy. Odkąd wyczerpał się „standardowy” repertuar i nadszedł czas na dzieła mniej znane niż Requiem, Msza „koronacyjna” lub c-moll, okazało się, że w zapasie są skarby.
W ubiegłym roku odkryciem dla większości słuchaczy była Missa solemnis c-moll „sierocińcowa” KV 139, która przez długie lata sprawiała mozartologom kłopot z katalogową numeracją, gdyż trudno było uwierzyć, że utwór napisany z taką fantazją (zwłaszcza harmoniczną) i znawstwem kompozytorskiej techniki wyszedł spod pióra dwunastolatka. W tym roku wielki – zaiste wielki, jeśli rozumie się pod tym słowem również znakomitość muzyki – finał festiwalu był zasługą litanii eucharystycznej (Litaniae de venerabili altaris Sacramento Es-dur KV 243) napisanej przez dwudziestolatka na Niedzielę Palmową w salzburskiej katedrze. Powtarzającym się po tym koncercie pytaniem było: jak to możliwe, że dotychczas tego arcydzieła nie znaliśmy? Moja odpowiedź brzmi: a kto zaryzykuje umieszczenie w programie koncertu utworu zatytułowanego równie zastraszająco jak „litania”?
Litanię Mozarta oraz poprzedzająca ją (i tez właściwie nieznaną, acz z innych powodów) II Mszę G-dur op. 34 Józefa Elsnera śpiewali gospodarze Festiwalu oraz soliści Maria Cristina Kiehr (sopran), Ewa Marciniec (alt), James Edwards (tenor), Stephen Gadd (bas), mają cza instrumentalne towarzystwo ni mniej, ni więcej tylko Academy of Ancient Music. Dyrygował Jan Łukaszewski.
Ów znakomity finał zwieńczył dzieło, jakim był czterodniowy festiwal rozbrzmiewający, ale i rozgrywający się w ogrodzie otaczającym pałac zbudowany dla opata Jacka Rybińskiego akurat w roku urodzin Mozarta (kto lubi takie zbieżności, winiec tez zwrócić uwagę, iż oliwskie organy ukończono w roku śmierci Mozarta). „Mozartowano” tu na rozmaite sposoby i dla różnej publiczności. Dla „długouchach”, przed którymi ostrzegał syna Leopold Mozart, jak co roku w rytm najpopularniejszych melodii Wolfganga Amadeusza Mozarta tańczyła fontanna. Fotografie, programy i cytaty z listów kompozytora, rozwieszone obficie na parkowym ogrodzeniu, przyciągały pod- i świadomość kierowców stojących co dnia na Opata Rybińskiego w jednym z bardziej uciążliwych trójmiejskich korków.
Miłośników muzyki instrumentalnej zaproszono na dwa koncerty. Pierwszy, z udziałem AUKSO pod batutą Marka Mosia, rozpoczął hit, czyli Eine kleine Nachtmusik, po czym Maria Włoszczowska wykonała Koncert D-dur KV 218, a całość zamknęła Symfonia A-dur KV 201. Muzycy mieli szczęście, bo dopisała nie tylko publiczność, ale i pogoda. Dwa dni potem narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego radia prowadzona przez Michała Klauzę znalazła się w gorszym położeniu. Po próbie w promieniach słońca wieczorny koncert zaczął się w strugach deszczu. Ulewa nie mogła wprawdzie dosięgnąć muzyków występujących na zadaszonej estradzie przed pałacem, ale odstraszyła część słuchaczy i nie miała litości dla tych, którzy ukryli się pod parasolami, by wysłuchać uwertury do Don Giovanniego. W czasie Koncertu obojowego granego przez Arkadiusza Krupę deszczu było coraz mniej, za to słuchaczy coraz więcej. Z przewidzianej na zakończenie Symfonii „Haffnerowskiej” dyrygent zdecydował się wykonać tyko dwie ostatnie części, czego nie należy jednak mieć mu za złe, bo – po pierwsze – symfonia i tak powstała przez okrojenie serenady, a – po drugie – jak często można sklejać skrzypce, jeśli sezon koncertów plenerowych jest równie wilgotny, jak tego lata?
Miłością najżarliwszą Mozart darzył operę, tradycją „Mozartianów” są więc estradowe wykonania jego dzieł scenicznych. W tym roku, dzięki współpracy z solistami teatru w Ratyzbonie, przedstawiono Wesele Figara. Skrócone do najefektowniejszych arii i ansambli, z oszczędną i ‘familijnie” zainscenizowaną akcją, okazało się zabawą wyśmienitą. Znakomity śpiew szedł w parze z sugestywnym aktorstwem i chociaż Adam Krużel w roli Hrabiego nie uwiódł Theresy Grabner obsadzonej w partii Zuzanny, to uległa mu publiczność. Zwłaszcza zaś ci, którym udało się zająć miejsce „z widokiem na scenę”, o co nie było łatwo, bo już na pół godziny przed koncertem trudno było takowe znaleźć. Okolona drzewami estrada przed Pałacem Opatów umieszczona jest jakby w wielkim salonie (to nie plener stadionowy), toteż większość z ponad dwóch tysięcy osób, które wybrały się tego wieczora do parku oliwskiego, musiała zadowolić się jedynie wysłuchaniem z głośników Seymura Karimowa jako Figara oraz Sung-Heon Ha tworzącego przekomiczną parę z Michaelem Bernerem (Bartolo – Basilio). Większość też nie mogła ocenić, jak groźnie w roli potencjalnej małżonki prezentowała się Marcelina śpiewana przez Ruth Müller i z jakim wdziękiem uwodził niby to zagubiony w burzy hormonów Cherubin, czyli Jan Monowid. Orkiestrą Filharmonii Bałtyckiej dyrygował Massimiliano Caldi.
Tradycją „Mozartianów” są koncerty z udziałem nie tylko wykonawców pełnych respektu dla każdej nuty pozostawionej przez kompozytora, ale i takich, którzy – idąc innym jego śladem – improwizują na rozmaite, również Mozartowskie tematy. Odbył się więc nastrojowy MozARTjazz w wykonaniu Tria Leszka Kułakowskiego oraz kwartetu smyczkowego Q4Q. dwukrotnie intarsjowano Mozartem muzykę etniczną na koncertach, które pokazały gdańskiej publiczności niezwykle interesujące formy wielogłosowości odbiegającej od tego, co znamy: czterogłos z Sardynii i mongolski śpiew gardłowy, który sprawia, że z jednej krtani wydobyć można nawet trzy dźwięki równocześnie. Kwartet wokalny Tenores di Bitti Remunnuu’e Locu z Sardynii sięgał do motywów Mozarta oszczędnie, odważniej i bardziej oryginalnie czynił to zespół Sedaa grający na instrumentach irańskich i mongolskich, a przy okazji prezentujący odmiany wspomnianego śpiewu gardłowego.
Sardyńska polifonia brzmi efektownie, zwłaszcza, gdy słyszy się ją po raz pierwszy. Śpiew gardłowy jest ewenementem na skalę światową. Podziwiając te dowody niezwykłego kunsztu wokalnego, nie mogłam jednak oprzeć się myśli, że i tak – vincit Mozart. Miał i talent, i równie wyjątkowe szczęście, bo żył w kulturze muzycznej, która dzięki dobrodziejstwu nut pozwalała mu rozwijać muzyczną fantazję na skalę niedostępną muzykom „niepiśmiennym”, a następnie utrwalać i przekazywać swoje pomysły śpiewakom i instrumentalistom. Już ponad piętnaście pokoleń zachwyca się jego melodiami, wzrusza harmoniami, najbardziej wnikliwi zaś nie mogą wyjść z podziwu dla jego kunsztu w układaniu wielogłosu. Dzięki temu, że żył w czasach i miejscach wyjątkowo sprzyjających muzykom, w Gdańsku długo jeszcze – miejmy nadzieję – będą mogli „mozartować”.
Mozarta przenikliwie spoglądającego z okładki programu i z plakatów w całym Trójmieście, także na kierowców wystających w korku pod ogrodzeniem oliwskiego parku, zaprojektował Józef Wilkoń.
(Marta Wyrwicka | Mozart w Parku Oliwskim | Ruch Muzyczny nr 20 | 30-09-2012 - z powodu błędu w druku na okładce tego RM widnieje data 14-10-2012)
Korzystając z gościnnych łamów "Dziennika Bałtyckiego", pragnę serdecznie podziękować mieszkańcom Gdańska, Trójmiasta i Pomorza, za tak liczny udział w tegorocznym, już siódmym z kolei, Międzynarodowym Festiwalu Mozartowskim Mozartiana.
Koncertów, które odbywały się w przepięknej scenerii Oliwskiego Parku słuchało jednorazowo nawet po kilka tysięcy osób! Potwierdza to moje przekonanie, że muzyka, którą zwykliśmy nazywać poważną, może budzić żywe i masowe zainteresowanie słuchaczy, o ile będzie to muzyka na najwyższym poziomie wykonawczym, a jednocześnie podana w dostępny i przyjazny sposób. Program tegorocznego festiwalu był tak skonstruowany, aby muzyka Mozarta mogła trafić zarówno do dzieci, jak i dorosłych, do tych, którzy z muzyką Mozarta stykali się rzadko lub wcale, ale także do wytrawnych melomanów. Koncertowa adaptacja Mozartowskiego Wesela Figara pod batutą Massimiliano Caldiego udowodniła, że muzyka poważna może być źródłem radosnej zabawy. Żywa reakcja publiczności była najlepszym tego dowodem. Podobne pozytywne emocje towarzyszyły pokazowi tańczącej do muzyki Mozarta fontanny przed Pałacem Opatów.
Tak liczna, a nietypowa dla codziennego życia Parku Oliwskiego publiczność festiwalowa, może budzić u gospodarzy i miłośników parku pewne obawy. Pragnę i jednych, i drugich zapewnić, że szacunek dla tak niezwykłego miejsca, jakim jest park oliwski jest jedną z czołowych wytycznych przy organizacji naszego Festiwalu. Jako Dyrektor Festiwalu Mozartiana, a jednocześnie oliwianin z urodzenia, będę wdzięczny za każdą konstruktywną sugestię, z której będziemy mogli skorzystać przy organizacji przyszłorocznego Festiwalu. Mogę już dzisiaj zapewnić, że przygotowując się do kolejnego Festiwalu zaplanujemy dodatkowe sposoby ochrony przestrzeni oliwskiego parku.
Osobliwością naszego Festiwalu jest również obecność aktorów, którzy w scenerii oliwskiego parku odgrywają role osiemnastowiecznych postaci: dam, przekupek, handlarzy, a nawet żebraka. Doszły do mnie słuchy, że młody aktor odgrywający żebraka był tak sugestywny, że mijający go przechodnie bezwiednie sięgali do portfela po monety…
W dobie kryzysu wielu polskich instytucji kultury, sukces Festiwalu Mozartiana jest zjawiskiem wyjątkowym. To zasługa władz Miasta Gdańska oraz pozostałych sponsorów, którzy finansowo wspierają Festiwal, to jednocześnie owoc rozsądnej współpracy pomiędzy trójmiejskimi instytucjami kultury: Polskim Chórem Kameralnym, a Muzeum Narodowym, Operą Bałtycką, Teatrem Muzycznym w Gdyni, żeby wymieć te najważniejsze. Doceniam organizacyjne wsparcie, które otrzymaliśmy także ze strony Proboszcza Katedry Oliwskiej oraz Zarządu Dróg i Zieleni w Gdańsku.
Tegoroczny koncert finałowy był transmitowany przez Program 2 Polskiego Radia. To znakomite dowody na to, że Festiwal Mozartiana staje się coraz silniejszą, identyfikowaną z Gdańskiem, kulturalną marką na mapie Polski, a powoli także Europy.
Jan Łukaszewski
Dyrektor naczelny i artystyczny Polskiego Chóru Kameralnego
Dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana
("Mozart jest parkowi oliwskiemu przyjazny" | Listy, opinie Czytelników | Dziennik Bałtycki | 06-09-2012)
Koncerty plenerowe dla tłumnie zgromadzonej publiczności, fontanna tańcząca i podświetlana do muzyki i historyczny anturaż Parku Oliwskiego, który przemienił się w XVIII-wieczny Salzburg sprawiły, że Mozartiana można śmiało zaliczyć do czołówki polskich festiwali muzycznych.
Festiwal zainaugurował w środę występ AUKSO Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy pod dyrekcją Marka Mosia, z Marią Włoszczowską w roli solistki. Zainteresowanie publiczności było tak duże, że siadano gdzie i na czym się dało.
Prawdziwe oblężenie nastąpiło jednak dzień później, podczas inscenizacji opery Wesele Figara. Już na pół godziny przed koncertem ciężko było znaleźć miejsce siedzące na trawniku, a przed samym spektaklem nie było możliwości stanąć tak, żeby móc widzieć scenę. Choć spektakl odbywał się w plenerze, możliwość zobaczenia go mieli wyłącznie ci, którzy znajdowali się na placu przed Pałacem Opatów. Pozostali musieli zadowolić się dźwiękami dochodzącymi z głośników. A szkoda, ponieważ gra aktorska szła w parze ze zdolnościami wokalnymi wykonawców i naprawdę było na co popatrzeć.
Kto przekroczył bramę Parku Oliwskiego w trakcie trwania Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana momentalnie przenosił się do Salzburga, z II połowy XVIII wieku. Wszystko to za sprawą aktorów Teatru Muzycznego
w Gdyni, którzy przebrani w stroje z epoki Mozarta odgrywali scenki na parkowych alejkach.
W piątek, trzeciego dnia festiwalu, odbył się ostatni plenerowy koncert z muzyką Mozarta. Limit ładnej pogody się wyczerpał i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Michała Klauzy musiała wystąpić w strugach deszczu. Publiczności to nie zraziło, frekwencja dopisała mimo ulewy a muzyka, jaką mogliśmy usłyszeć (uwertura z Don Giovanniego, Koncert obojowy C-dur oraz dwie ostatnie części symfonii Haffnerowskiej) rozgoniła chmury.
Choć muzyka Mozarta, jaką usłyszeliśmy podczas koncertów plenerowych, była wykonana na bardzo wysokim poziomie, jeszcze ciekawsze były koncerty wieczorne, z muzyką inspirowaną Mozartem.
W środę zostaliśmy zabrani w podróż na Sardynię. Choć wyraźnych inspiracji muzyką Mozarta podczas tego koncertu było niewiele, mogliśmy cieszyć ucho szorstkim brzmieniem saksofonu, na którym Enzo Favata grał wspaniałe improwizacje. Urzekł mnie również utwór wykonany na kontrabasie solo przez Youriego Goloubeva - piękne melodyjne frazy w wysokich rejestrach, brzmiące prawie jak grane na wiolonczeli.
Inscenizacja opery Wesele Figara cieszyła się tak dużym zainteresowaniem publiczności, że na pół godziny przed koncertem nie było już miejsca na trawnikach a i znalezienie miejsca stojącego z widokiem na scenę graniczyło z cudem. Tym, którym się to nie udało, pozostało słuchanie muzyki przez głośniki rozmieszczone w Parku Oliwskim.
Hitem tegorocznej edycji był czwartkowy występ zespołu Sedaa, Mongolia Meets Mozart. Czterech zawodowych muzyków, specjalizujących się w grze na mongolskich i irańskich instrumentach tradycyjnych, zagrało muzykę Mozarta we własnej aranżacji oraz zaprezentowało publiczności różne odmiany śpiewu gardłowego, wyjaśniając przy okazji na czym każda z nich polega. Muzycy z zespołu Sedaa rozpoczęli swój występ tak samo, jak rozpoczął się festiwal, wykonaniem Eine kleine Nachtmusik, we własnej aranżacji. Usłyszeliśmy również arię "Non piu andrai" z opery Wesele Figara, zagraną na oboju mongolskim (bishguur). Prawdziwym rarytasem było jednak wykonanie wariacji Mozarta na temat francuskiej piosenki "Ah! vous dirai-je, Maman", znanej u nas jako "Były sobie kurki trzy" a za oceanem jako "Twinkle Twinkle Little Star". Uśmiałam się do łez słuchając, jak czterech zawodowych muzyków, z taką precyzją i powagą, wykonuje wariacje na temat dziecięcej kołysanki.
Mozart meets Genghis Khan – tak żartobliwie zatytułował koncert zespołu Sedaa irański perkusista Omid Bahadori. Mniejsza o tytuł - występ zespołu Sedaa był bez wątpienia największą atrakcją tegorocznej edycji festiwalu a muzycy, choć w naszym mniemaniu egzotyczni, oddali hołd Mozartowi najpiękniej, jak tylko można - wykonując jego muzykę tradycyjnych mongolskich instrumentach.
Z kolei podczas programu MozARTjazz usłyszeliśmy dobrze znane utwory w nowej odsłonie. Leszek Kułakowski Trio wraz z kwartetem Q4Q nie ograniczył się tylko i wyłącznie do aranżacji dzieł Mozarta, ale zaprezentował również własną wizję utworów innych kompozytorów, jak np. Stanisława Moniuszki ("Prząśniczka") czy Andrzeja Zielińskiego (piosenka z repertuaru Skaldów "Cała jesteś w skowronkach"). Choć kompozytorzy i "melomani" nie znoszą tego typu określeń, to muzyka w aranżacji Kułakowskiego była po prostu piękna, nastrojowa, idealnie wpasowała się w nastrój wieczornych koncertów festiwalowych.
Mozartiana miały swój finał w sobotę, w Oliwskiej Katedrze. Tak jak podczas całego festiwalu, tak i tym razem wystąpiły gwiazdy światowej sławy - Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis, organizatorzy festiwalu, specjalizująca się w wykonywaniu muzyki baroku i klasycyzmu Academy of Ancient Music, oraz soliści - Maria Cristina Kiehr (sopran), Ewa Marciniec (alt), James Edwards (tenor) oraz Stephen Gadd (bas). Dyrygował Jan Łukaszewski, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana. W ich wykonaniu usłyszeliśmy II Mszę G- dur op.34 Józefa Elsnera oraz Litaniae De Venerabili Altaris Sacramento Es- dur KV 243 W.A. Mozarta. Nie pomylił się Jan Łukaszewski twierdząc, że Maria Christina Kiehr i James Edward poradzą sobie znakomicie z wirtuozerskimi partiami w Litanii. Świetnie poradzili sobie również pozostali wykonawcy, dzięki czemu Mozartiana zakończyły się tak spektakularnie, jak spektakularny był cały festiwal.
Chociaż odbyła się dopiero VII edycja festiwalu Mozartiana, a na renomę pracuje się znacznie dłużej, organizatorom udało się osiągnąć cel już teraz. Wystąpiły wielkie gwiazdy muzyki, zarówno polskie jak i zagraniczne, zaprezentowano repertuar na bardzo wysokim poziomie, publiczności podobały się również scenki odgrywane przez aktorów Teatru Muzycznego w Gdyni.
Krytycznie trzeba jednak podsumować program dla dzieci. Wbrew zapewnieniom organizatorów, małe dzieci były ignorowane, a udział w konkursach mogły wziąć te, którym udało się "dopchać" na przód kolejki oczekujących. Dzieci to wbrew pozorom bardzo wymagający odbiorca i byle czym się ich nie zainteresuje.
Mam nadzieję, że podczas następnej edycji festiwalu organizatorzy wezmą pod uwagę, że festiwal cieszy się coraz większą popularnością i postarają się o wprowadzenie udogodnień, nawet kosztem stylowości, jak np. telebim i napisy podczas spektaklu scenicznego. Obawiam się również, czy stała formuła, choć sprawdzona, nie znudzi się odbiorcom podczas kolejnych edycji. Niemniej jednak dziękuję organizatorom za tę i poprzednie edycje. Życzę również, żeby kolejne Mozartiana były przynajmniej tak udane, jak te, która wczoraj dobiegły końca.
("Wolfgang Amadeusz Superstar. Recenzja VII Mozartiany" | Ewa Palińska | kultura.trojmiasto.pl | 26-08-2012)
Θ czytaj całość:
Większą przyjemność od wysłuchania dobrego utworu sprawia tylko możliwość wykonania go na scenie. Chociaż niedzielny koncert odbywał się w Oliwskiej Archikatedrze, a zazdrość jest jednym z grzechów głównych, grzeszyłam od chwili, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki! Zazdrościłam wszystkim wykonawcom, że mają możliwość brać czynny udział w światowej prapremierze Missa de Sancta Trinitate Macieja Małeckiego. Słuchaczy, którzy licznie przybyli na koncert, przywitał proboszcz oliwskiej archikatedry, ksiądz prałat Zbigniew Zieliński. Opowiedział o święcie Trójcy Świętej oraz wytłumaczył, że odpust parafialny jest niczym innym jak imieninami parafii. Msza, którą Jan Łukaszewski zamówił u Macieja Małeckiego na tę okoliczność, była właśnie imieninowym prezentem, dlatego obydwaj panowie podarowali księdzu prałatowi egzemplarz partytury.
Spacerując przed koncertem po Parku Oliwskim, zastanawiałam się, czym zaskoczy mnie kompozytor. Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że twórcy nie tylko muzyki, ale sztuki w ogóle, tworzą dla siebie, a nie dla odbiorców. Powstają dzieła niezrozumiałe, wybujałe ideologicznie i udziwnione do granic możliwości. Maciej Małecki miał dodatkowo nieograniczone pole manewru, ponieważ Polski Chór Kameralny jako jeden z niewielu w Polsce jest w stanie zaśpiewać wszystko. Kompozytor stworzył dzieło piękne, co w muzyce współczesnej zdarza się niezwykle rzadko.
Missa de Sancta Trinitate (Msza o Trójcy Przenajświętszej) to dzieło niezwykłe. Już podczas przeglądania programu zastanowiło mnie dość nietypowe instrumentarium - orkiestra kameralna plus fagot, trąbka i waltornia. Nie lubię zgadywać, co kompozytor miał na myśli, ale obecność tych trzech instrumentów koncertujących odebrałam jako analogię do Trójcy Świętej. Każdy z nich prowadził swoją linię melodyczną, a jednak razem tworzyły spójną całość. Kompozytor skorzystał również z faktu, że współpracuje z chórem profesjonalnym i wiele fragmentów mszy jest śpiewanych a capella. Jak trudne jest to w realizacji wiedzą wszyscy muzycy, a chórzyści w szczególności. Chór, nie mając punktu odniesienia w postaci brzmienia orkiestry, zazwyczaj spada intonacyjnie. Kiedy orkiestra znów zaczyna grać, często okazuje się, że chór w międzyczasie zmienił tonację. Ale nie Polski Chór Kameralny! Całość była zaśpiewana nie tylko czysto, ale i piękną barwą, szczególnie w altach. Kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła, to opracowanie nieco na bakier z retoryką muzyczną, czyli z obowiązującym od baroku schematem muzycznego opracowywania tekstu.
Choć u Małeckiego nie znajdziemy skodyfikowanych figur retorycznych, muzyka odzwierciedla tekst, ale w inny sposób, intuicyjnie. Dla przykładu, słowa Credo in unum Deum (wierzę w jednego Boga) bardzo często są śpiewane unisono lub homofonicznie. Tutaj kompozytor opracował je polifonicznie, a jednak tą boską jedność się czuje. Ciekawa jest kompozycja tego dzieła. Jak przystało na Mszę o Trójcy przenajświętszej utwór rozpoczyna Introit Benedicta sit Sancta Trinitas (Niech będzie błogosławiona Święta Trójca). Małecki wplótł również w strukturę dzieła swój wcześniejszy Psalm 67, napisany do słów Jana Kochanowskiego, żywiołowe Alleluia, ofertorium Benedictus sit Deus Pater oraz na zakończenie Ite, missa Est.
Koncert zaskoczył mnie pod wieloma względami. Po pierwsze okazało się, że dzieło współczesne może być piękne i przyjemne w odbiorze mimo nagromadzenia dysonansów i pochodów półtonów, a więc języka muzycznego charakterystycznego dla muzyki współczesnej. Okazało się również, że mamy w Polsce wykonawców, którzy potrafią w kilka tygodni przygotować i wykonać trudy utwór na bardzo wysokim poziomie (Maciej Małecki zakończył pracę nad mszą 22 maja bieżącego roku!). Raziła natomiast różnica poziomu wykonawczego między chórem a Polską Filharmonią Kameralną Sopot. Najgorzej, moim zdaniem, wypadł solista grający na trąbce, choć pozostałe instrumenty koncertujące również nie radziły sobie najlepiej. Za bardzo udane uważam skrzypcowe solo pani Anny Wieczerzak w Agnus Dei. Mam jednak na uwadze, że zgranie orkiestry jest czynnością czasochłonną, a czasu na przygotowanie utworu było niewiele. Najlepszą ocenę koncertu wystawiła publiczność. Po wykonaniu ostatniego dźwięku wszyscy wstali z miejsc i nagrodzili wykonawców owacjami na stojąco. I zasłużenie, ponieważ na tak dobrym koncercie dawno nie byłam.
("Missa de Sancta Trinitate - piękny prezent dla Oliwskiej Archikatedry" | Ewa Palińska | Gazeta Wyborcza | 04-06-2012)
Θ czytaj całość:
Choć Fryderyki już nie magnetyzują tak jak w latach 90., to wciąż najważniejsze nagrody polskiego przemysłu muzycznego. Są więc dobrym podsumowaniem tego, co wydarzyło się na polskiej scenie w minionym roku, a dla każdego artysty - ważnym wpisem w CV. (...) Wśród nominowanych za rok 2011 nie zabrakło trójmiejskich artystów, choć większość wstępnych wskazań Akademii Fonograficznej (zrzeszającej muzyków, autorów, kompozytorów, producentów i dziennikarzy) nie przekuła się niestety w statuetki.
Honor Pomorza obronił Polski Chór Kameralny.
Jego płyta "New Polish Music for Choir" zwyciężyła w kategorii "Album Roku - Muzyka współczesna". Na płycie znalazła się muzyka chóralna á cappella napisana przez polskich kompozytorów. Statuetkę odebrało dwóch z nich - Paweł Łukaszewski i Miłosz Bembinow.
- Nie pojechałem na galę, bo zupełnie nie spodziewałem się tej nagrody - zdradza Jan Łukaszewski, dyrektor i dyrygent chóru. - Tym bardziej że konkurowaliśmy np. z głośną "Pasją wg św. Marka" Pawła Mykietyna - mówi.
Dla Polskiego Chóru Kameralnego to już czwarty Fryderyk. - Ta nagroda ma dla nas jednak szczególne znaczenie - po raz pierwszy dostaliśmy ją za płytę wykonywaną wyłącznie przez chór. Materiał zarejestrowaliśmy na żywo - podczas dwóch koncertów w kościołach w Warszawie. Myślę, że dzięki temu udało się uzyskać taki nastrój i żywioł. Nie byłoby to możliwe, gdybyśmy płytę nagrywali kawałek po kawałku, z licznymi powtórka-mi, które wypalają i nie mobilizu-ją artystów - dodaje Łukaszewski.
Dyrektor zdradza też nowe pla- ny fonograficzne chóru. - Chcielibyśmy nagrać płyty z muzyką XVII-wiecznego gdańskiego kompozytora Andrzeja Hakenbergera i Krzysztofa Pendereckiego. Niestety, dziś wydawanie płyt z muzyką klasyczną jest mało dochodowe i wydawcy nie pokrywają kosztów ich nagrywania. Musimy więc szukać sponsorów. (...)
("Fryderyki 2012 rozdane. Nagroda dla Polskiego Chóru Kameralnego" | Marcin Mindykowski | Dziennik Bałtycki | 28-04-2012)
Θ czytaj całość:
Polski Chór Kameralny znany jest ze zróżnicowanego repertuaru, obejmującego dzieła z prawie wszystkich epok i stylów. Nawet gdy program jego występu jest skupiony wokół jednego tematu - jak podczas piątkowego koncertu, zatytułowanego "Pieśni Kresów Wschodnich" - wieczór jest zaplanowany tak, że nie sposób się znużyć.
Chórzyści poprowadzeni przez Jana Łukaszewskiego potrafili nawet z pozornie prostych pieśni wydobyć całą gamę emocji i odcieni muzycznych. Pieśni były zresztą oparte na przepięknych tekstach poetyckich. Szczególnie zapadła mi w pamięć kompozycja Leona Łukaszewskiego do słów Kazimierza Przerwy-Tetmajera, po części dzięki znakomitemu warsztatowi kompozytora, a po części dzięki chórzystom i dyrygentowi, którzy włożyli w wykonanie tego utworu ogromne emocje.
W drugiej części koncertu można też było wysłuchać muzyki bardziej współczesnej. Zaprezentowane zostały trzy utwory Krzesimira Dębskiego na chór i fortepian. Jednym z nich był fragment spektaklu słowno-muzycznego "Kres Kresów", prezentowanego w 2008 roku w Filharmonii Narodowej. Niezwykła "Litania Wołyńska", bo tak zatytułowany był ten fragment, wprowadziła atmosferę zadumy i nostalgii i była chyba jednym z lepszych punktów koncertu. Najgoręcej przyjętym przez publiczność utworem była znana "Dumka na Dwa Serca", która w wersji na chór i fortepian nabrała nowego, świeżego brzmienia.
Zamknięciem i podsumowaniem tego "kresowego" koncertu była projekcja dokumentalnego filmu "Było sobie miasteczko" w reżyserii Tadeusza Arciucha i Macieja Wojciechowskiego.
("Pieśni Kresów" | Maja Korbut | Dziennik Bałtycki | 28-03-2012)
Koncerty były dotąd jednym z ostatnich zwiastunów świąt - tegoroczny odbył się w świąteczny poniedziałek. Również repertuar nieco różnił się od tego, co słyszeliśmy w poprzednich latach - organizatorzy skupili się na bogactwie polskich kolęd i zaprezentowali je w niezwykłej aranżacji Macieja Małeckiego na chór mieszany i kameralną orkiestrę smyczkową.
Frekwencja na koncercie była zadziwiająca, kościół był dosłownie wypełniony po brzegi. I chyba nikt z tego tłumu słuchających nie pożałował przyjścia. Maciej Małecki w swoim cyklu kolęd zawarł takie bogactwo środków, że momentami aż trudno uwierzyć, iż jeden kompozytor mógł wpaść na tyle aranżacyjnych pomysłów. Nie znaczy to jednak, że jego opracowanie może spodobać się tylko wykształconym muzykom - tak świeże potraktowanie znanych wszystkim kolęd zdaje się trafiać do każdego.
Jednak nawet najlepsze opracowanie samo w sobie nie stanowi o sukcesie, ważni są też wykonawcy. Polski Chór Kameralny jak zawsze imponował idealnie zgranymi głosami, perfekcyjną intonacją i znakomitą współpracą z Orkiestrą Kameralną Hanseatica. Wszystko to pod batutą mistrza Jana Łukaszewskiego. Trudno wyobrazić sobie, co by mogło uczynić ten koncert jeszcze lepszym.
Na koniec wszyscy zgromadzeni w świątyni zaśpiewali wspólnie kolędę "Bóg się rodzi". To było najlepsze podsumowanie koncertu, na którym podkreślono piękno tradycyjnych polskich kolęd. Okazuje się, że w odpowiednim opracowaniu i wykonaniu sprawiają tyle przyjemności w słuchaniu, co bożonarodzeniowe kantaty Jana Sebastiana Bacha.
("Kolędy nie gorsze od Bacha" | Maja Korbut | Dziennik Bałtycki | 27-12-2011)
Θ czytaj całość:
Święta Bożego Narodzenia to tradycyjny czas śpiewania i słuchania kolęd. W bazylice Świętego Mikołaja w Gdańsku zabrzmiały dziś one w znakomitym wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego, któremu towarzyszyła Orkiestra Kameralna Hanzeatica. Koncertu wysłuchał autor aranżacji i kilkuset słuchaczy. Bazylikę świętego Mikołaja wypełnił tłum słuchaczy, którzy oderwali się od świątecznych stołów, by posłuchać bożonarodzeniowych pieśni w profesjonalnym wykonaniu.
Polski Chór Kameralny w ostatnich latach zapraszał do Bazyliki Świętego Mikołaja na koncerty z cyklu Magnificat w okresie Adwentu. W tym roku po raz pierwszy zaproponował koncert kolęd w drugim dniu Świąt Bożego Narodzenia.
Maciej Małecki opracował polskie kolędy i pastorałki na chór i orkiestrę smyczkową na zamówienie Jana Łukaszewskiego w 2006 roku. Nagrała je wówczas niemiecka wytwórnia płytowa. Dodał również własne pastorałki. Kompozycje Małeckiego to propozycja świeżego spojrzenia na tradycję.
Maciej Małecki przyjechał specjalnie na koncert z Warszawy . Był ciekaw jak zabrzmią kolędy w wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego i po raz pierwszy współpracującej z nim Orkiestry kameralnej Hazeatica.
Artyści sprawili też niespodziankę słuchaczom - zaprosili do wspólnego wykonania jednej z kolęd.
("Świąteczny koncert Polskiego Chóru Kameralnego" | TVP Gdańsk | 26-12-2011)
Najnowsza kompozycja chóralna Wojciecha Kilara, zatytułowana Lumen, powstała na zamówienie Polskiego Chóru Kameralnego z okazji 400-lecia urodzin Jana Heweliusza. Jej prawykonanie odbyło się 5 października 2011 roku w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Śpiewał Polski Chór Kameralny pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego; koncertowi towarzyszyła prezentacja zegara pulsarowego oraz otwarcie okolicznościowej wystawy. Kompozycja trwa około 5 minut, napisana jest do fragmentów Psalmu 136 w polskim tłumaczeniu. 25 listopada w kościele św. Katarzyny w Gdańsku, podczas uroczystości św. Katarzyny Aleksandryjskiej - patronki nauki, a także Starego Miasta w Gdańsku, Lumen zabrzmiało w Polsce po raz pierwszy. Koncertowi towarzyszyła także inauguracja Zegara Pulsarowego "Gdańsk 2011".
("Polska premiera utworu Kilara" | Ruch Muzyczny | 25-12-2011)
Wśród ciał niebieskich, których obserwacją zajmował się urodzony czterysta lat temu Jan Heweliusz, było między innymi Słońce. I ono właśnie stało się motywem przewodnim poświęconego wielkiemu astronomowi koncertu, który 28 października odbył się w gdańskim kościele św. Katarzyny. po raz pierwszy zaświeciło w "Lulling the Sun" (z 2007) na chór i perkusję Gii Kanczelego - kołysance hipersolarnej, jako że tekst jej składa się wyłącznie ze słowa "słońce" powtarzanego w 27 językach. Słoneczko zostało ululane w konwencji muzyki do filmu familijnego nadawanego w pierwszy dzień Świąt w porze podwieczorku. Urocze akordy dur i moll z mięciutkimi septymami dopełniane słodkimi dzwoneczkowymi brzmieniami rozkosznie pieściły uszy publiczności przybyłej na - jak głosił plakat wielkimi literami "Koncert muzyki współczesnej". Umieszczenie w programie takiego utworu świadczy o wyjątkowe pomysłowości organizatorów, trudno bowiem o lepszy symbol tego, iż Heweliusza w badaniach słonecznych interesowały głównie plamy.
Na estradzie pozostali znakomici muzycy - członkowie Polskiego Chóru Kameralnego, perkusiści: Joanna Bułło i Michał Jastrzębski oraz dyrygent Jerzy Swoboda. W drugim utworze programu dołączyli do nich: grająca na czeleście Aleksandra Mozgiel oraz specjalny gość wieczoru wiolonczelista Andzrzej Bauer. Wykonano "Sonnengesang" (1997), rodzaj kameralnego koncertu na wiolonczelę, chór i perkusję autorstwa kończącej w tym roku 80 lat Sofii Gubajduliny.
Θ czytaj całość:
Jedna z nie tak wielu kobiet w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn, wybitna kompozytorka Sofia Gubaidulina, obchodzi w tym roku swoje 80 urodziny. Z tej okazji w miniony piątek po raz pierwszy w Gdańsku został wykonany jej utwór Sonnengesang. W programie koncertu znalazł się też utwór Lulling the sun gruzińskiego kompozytora Giya Kancheliego, także zaprezentowany w Gdańsku po raz pierwszy. Kiedy w przepięknie oświetlonym kościele świętej Katarzyny zabrzmiały pierwsze dźwięki słonecznej kołysanki Kancheliego, wiedziałam już, że ten koncert będzie wyjątkowy. Polski Chór Kameralny zawsze bezbłędnie wykonuje nawet najtrudniejszy repertuar, ale dawno nie czułam się tak poruszona, słuchając ich interpretacji. (...) Piątkowy koncert pokazał, że ta muzyka potrafi być piękna. Ambitny repertuar, znakomici wykonawcy i do tego efektowna oprawa wizualna - oby takie koncerty zdarzały się w Gdańsku coraz częściej.
("Słoneczne pieśni" | Maja Korbut | Dziennik Bałtycki | 3-11-2011)
Θ czytaj całość:
Polski Chór Kameralny pod dyrekcją Jerzego Swobody wraz z wiolonczelistą Andrzejem Bauerem oraz perkusistami: Michałem Jastrzębskim, Joanną Bułło oraz Aleksandrą Mozgiel uczcili uroczystym koncertem 80-lecie urodzin rosyjskiej kompozytorki Sofii Gubaiduliny oraz 400-lecie urodzin gdańskiego astronoma Jana Heweliusza. Koncert odbył się w piątek 28 października w gdańskim kościele świętej Katarzyny, który był kościołem parafialnym Heweliusza. W świątyni tej znajduje się grób astronoma, oznaczony pochodzącą z 1659 roku, nagrobną płytą. Oba jubileusze połączyło hasło kosmos. Najpierw zabrzmiał utwór Lulling the Sun jednego z najbardziej znaczących żyjących kompozytorów gruzińskich Giya Kancheli'ego, a potem Sonnengesang (Pieśń słoneczna), autorstwa samej jubilatki. (...) Partia chóru, przepięknie zinterpretowana przez Polski Chór Kameralny, rozpościerała się od melorecytacji na jednym dźwięku do karkołomnych glissand. Podobna różnorodność środków wyrazu cechowała partię wiolonczeli, którą z niezwykłą ekspresją wykonał wybitny polski wiolonczelista Andrzej Bauer. Faktura utworu nieustannie ewoluowała od partii solowych do tutti z udziałem wiolonczeli, 24 osobowego chóru, w którym każdy z głosów operował niezależnymi partiami, i instrumentów perkusyjnych. Koncert ten jest jednym z dowodów na to, że Polski Chór Kameralny jest zespołem, który jest na bieżąco z tym, co się dzieje obecnie w muzyce poważnej i pełni niepodzielną rolę w propagowaniu muzyki współczesnej na Pomorzu.
("Słoneczne brzmienia Polskiego Chóru Kameralnego" | Katarzyna Chmura | Gazeta Wyborcza | 31-10-2011)
Θ czytaj całość:
Rozmowa z Janem Łukaszewskim, dyrygentem, dyrektorem naczelnym i artystycznym Polskiego Chóru Kameralnego, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana w Gdańsku
Skąd Mozart w Gdańsku?
Jan Łukaszewski: W 2006 r. obchodziliśmy na świecie 250. rocznicę urodzin tego wybitnego artysty.
Także my postanowiliśmy uczcić tę rocznicę. Poza tym na naszej decyzji o zorganizowaniu tu festiwalu zaważyło miejsce, gdzie znajduje się siedziba Polskiego Chóru Kameralnego, miejsce, w którym żyjemy, a także w którym ja się urodziłem i wychowałem, czyli okolice parku i Katedry Oliwskiej. Pałac w Oliwie został oddany ostatniemu opatowi oliwskiemu Jackowi Rybińskiemu w roku 1756, czyli w tym samym roku, w którym Mozart się urodził. Pałac i otaczający go park to więc idealna dekoracja dla muzyki mozartowskiej – i budynek, i rosnąca wokół zieleń pochodzą wszak z epoki. Zresztą Jacek Rybiński był wielkim mecenasem sztuki, to on ufundował m.in. organy oliwskie, które zostały ukończone w roku śmierci Mozarta, czyli w 1791. Wiele elementów w Oliwie współgra więc z postacią kompozytora i dlatego postanowiliśmy zorganizować nie jeden poświęcony mu koncert, ale cykliczny festiwal. Zainteresowanie nim jest ogromne. (...)
("Tak grałby dziś Amadeusz" | Anna Bugajska | Rzeczpospolita | 11-08-2011)
Θ czytaj całość:
dokumenty do pobrania
![]() |
recenzja_Borkowski_Choral_Works.pdf Rozmiar pliku: 5 066 kB |
---|